Ellen Trawton to trzydziestotrzyletnia mieszkanka Londynu. Została wychowana w arystokratycznym domu, pod kontrolą i czujnym okiem apodyktycznej matki. Jej dotychczasowe życie obracało się wokół bogatych znajomych, proszonych kolacji i lunchy, zakupów w drogich butikach i egzotycznych podróży. Mając dość tego płytkiego światka, którego nigdy nie czuła się częścią, Ellen ucieka do Irlandii, do niejakiej ciotki Peg, o której dowiedziała się, potajemnie czytając jej korespondencję z lady Trawton.
W Connemarze dziewczyna odnajduje nie tylko swoją wielką irlandzką rodzinę i nowych, wartościowych znajomych. Między nią a tajemniczym Conorem Macauslandem rodzi się niezwykłe uczucie, które ktoś za wszelką cenę chce zniszczyć. Ktoś, kogo los związany jest z tragicznym pożarem w latarni morskiej, której zgliszcza wciąż budzą w wielu mieszkańcach złe i bolesne wspomnienia.

Tajemnica morskiej latarni to moje drugie spotkanie z twórczością Santy Montefiore. Zabrałam się do lektury tej książki z wielkim entuzjazmem, licząc na dobrą lekturę. Czy się zawiodłam?
Od pierwszych stron czułam to coś. Słowa, które przepływały przez mój umysł, tworzyły swego rodzaju magię, która pozostała ze mną aż do ostatnich stron. Doskonale dobrane i ułożone w spójną, logiczną całość, opowiadają historię, która nie wciągała - ona mnie wręcz porywała! Sukcesywnie zagłębiałam się w nią, będąc w niej coraz bardziej zakochana. I to nie tylko za sprawą mojej cudownej, wymarzonej Irlandii, gdzie toczy się akcja powieści. Im bardziej poznawałam główną bohaterkę, Ellen, tym więcej widziałam w niej podobieństw do siebie; ja również zawsze czułam się inna. Nigdy nie potrafiłam dopasować siebie do żadnego towarzystwa, czy to w szkole, czy w pracy. Czuję się inna nawet na tle swojej najbliższej rodziny. Dzięki temu rozterki, szczęście czy frustrację bohaterki odczuwałam nawet na własnej skórze.
Styl pisania autorki należy do moich ulubionych; prosty, lecz poetycki, doskonale obrazujący całą fabułę. Przez powieść dosłownie się płynie, zupełnie nie czując znużenia czytaniem. Aż chce się przewracać kolejne strony i z zaciekawieniem śledzić losy bohaterów. Oni również stali mi się bardzo bliscy; na własnej skórze dane mi było doświadczyć irlandzkiej gościnności, życzliwości i ich wielkiej miłości do rodziny oraz silnego poczucia więzi. Wywołało to we mnie wspaniałe wspomnienia z mojego pobytu w Derry, co sprawiło, że książka ta stała mi się bardzo bliska. Nie łatwo mi było powstrzymać się od jej przytulenia...
Pojawił się tutaj też wątek miłosny i wątek paranormalny. O ile ten pierwszy był dosyć mało rozwinięty i trochę pobieżnie przedstawiony, ten drugi był konkretnym, prawdziwym spoiwem tej historii. Narratorem jest tutaj duch tragicznie zmarłej Caitlin, pierwszej żony Conora. Poznajemy ją, jej motywy, jej myśli i tęsknotę, jesteśmy też świadkami jej przemiany na lepsze. To dało całej tej książce prawdziwego smaczku.
Jaką lekcję tu otrzymujemy? Że kłamstwo, prędzej czy później, zawsze wyjdzie na jaw. Że trzeba żyć zgodnie ze sobą i swoim sumieniem. Że zawsze jest czas na przebaczenie, tylko musimy znaleźć w sobie siłę na nie. Że prawdziwa miłość jest w stanie zwyciężyć wszystko.

Tajemnica morskiej latarni to świetna powieść. Wciągająca i poruszająca. Głęboko zapadająca w pamięć. Idealna na taki czas, jak teraz, kiedy częściej zaczyna dopadać nas przygnębienie i marazm. To książka budząca i dająca poczucie ukojenia i nadzieję. Doskonały lek na jesienną chandrę. Polecam z całego serca.

8,5/10 

Tytuł: Tajemnica morskiej latarni
Autor: Santa Montefiore
Wydawnictwo: Świat Książki
rok wydania: 2014
okładka: miękka 
liczba stron: 478

2 komentarze:

  1. Nie słyszałam o tej książce, ale wydaje się być ciekawa :)
    http://whothatgirl.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polecsm w ogóle zapoznać się z twórczością tej Autorki 😃 Naprawdę warto 😉

      Usuń