Lily i Liam porzucają swoje dotychczasowe życie w Londynie i wyruszają do Kornwalii, gdzie swoje nowe gniazdko wiją w małym, nadmorskim domku, zwanym Domem Róż.
Będąc pozbawiona wielkomiejskich rozrywek i towarzystwa męża, który z racji jego pracy nad poważnym projektem, coraz rzadziej przebywa w domu, Lily czuje, że ich małżeństwo powoli zaczyna zamieniać się w fikcję. Czy tragiczny wypadek, który przytrafia się Liamowi jest w stanie przerwać tę złą passę? Czy na nowo zbliżą się do siebie? Czy staną się sobie jeszcze bardziej obcy?...

Czasem, aby zyskać szczęście, trzeba stracić wszystko


Jeżeli istnieje coś takiego, jak miłość od pierwszego wejrzenia, to moje uczucie do tej książki właśnie takie było. A jak się zaczęło? Od reklamy telewizyjnej, w której ogłaszana była premiera tej powieści. Było to bodajże... w 2014 roku? A jednak, odkąd tylko ją zobaczyłam, miałam przed oczami jej cudowny tytuł: Dom Róż. I nie byłam w stanie wyrzucić go z pamięci.
Już on sam brzmi zachęcająco, a dla kogoś, kto kocha te kwiaty, pozycja ta tym bardziej warta jest zapoznania. Nie wiem tylko, dlaczego tak długo zwlekałam z kupnem tej książki. Być może dlatego, że ja nie umiem przejść obok wielu wielu książek obojętnie, by ich nie kupić od razu i nie przeczytać... Na szczęście odnalazłam ją i przygarnęłam do siebie. 

Pierwsze strony nie były zbyt wciągające; byłam świeżo po lekturze świetnej książki i nie umiałam się wkręcić w nową powieść. Kiedy po zakończeniu tej, wróciłam do początku, zrozumiałam, że nie o to chodziło - początek po prostu jest nudny. Ale kiedy autorka przeniosła akcję do przepięknej Kornwalii (a ja mimowolnie, oczami wyobraźni widziałam moje ukochane północne wybrzeże Irlandii), wszystko zaczęło nabierać tempa. I wyrazu; w końcu zdołałam zobrazować sobie zarys fabuły; Londyn, propozycja pracy nie do odrzucenia, kłótnia z samym sobą i przeprowadzka, nowe życie, nowy start. 
Ale czy ten start był taki, jaki Lily sobie wyobrażała? Głęboko się rozczarowała. Liama coraz bardziej pochłaniała praca, ona sama siedziała w zimnym, kamiennym domku, gdzie jedynymi towarzyszami były jej własne myśli. Oliwy do ognia dolewały również podejrzenia o zdradzie męża... Czułam ten jej smutek i tęsknotę niemal na sobie. W dodatku Lily nosiła w sobie jakiś ogromny, głęboko skrywany ból, przez co jej postać wydała mi się interesująca. I szybko nawiązałam z nią nić porozumienia; ja też noszę w sobie wielką tęsknotę i swego rodzaju ból po utracie kogoś ważnego, do czego nie byłabym w stanie jawnie się przyznać. Dlatego tym ciężej było mi zmagać się z emocjami i sytuacją Lily. Nie sądziłam, że będzie gorzej; wypadek Liama, w którym prawie zginął, jeszcze bardziej wszystko skomplikował. Aż szału dostawałam, kiedy po wyjściu ze szpitala i podczas powrotu do zdrowia, traktował Lily jak śmiecia. Te jego opryskliwe odzywki, docinki, ignorowanie... Stałam murem za bohaterką, ale w pewnym sensie musiałam postarać się zrozumieć Liama; przed wypadkiem był silnym, wysportowanym, pełnym wigoru mężczyzną, który podobał się kobietom. Wypadek bardzo go zmienił - przede wszystkim czuł się niedołężny, traktowany z góry i jak małe dziecko. Nienawidził tego uczucia i swoją frustrację wyładowywał na osobie, którą kochał najbardziej na świecie.
Byłam bardzo ciekawa, jak to się dalej potoczy, ale ku mojemu małemu rozczarowaniu ciągle było to samo; Lily chciała w końcu zbliżyć się do męża, czuć się potrzebna, a on ją ciągle odtrącał. Prawdziwie wciągnęłam się w tę historię dopiero wtedy, gdy na horyzoncie pojawił się tajemniczy Nathan, podróżnik i fotograf. Byłam nim zafascynowania od pierwszego spotkania, tak samo, jak on zafascynowany był Lily. I wiecie co? Po cichu gorąco im kibicowałam, bo chemia między nimi była naprawdę wyraźna. Był dobry, troskliwy i opiekuńczy i dawał Lily to, czego w tamtym momencie potrzebowała; poczucia, że jest kochana i pożądana. I jakież wielkie było moje rozczarowanie, kiedy po obiecującym pocałunku, Nathan po prostu znika z kart tej historii!...
Jaki był koniec tej opowieści? Przekonajcie się sami, ale myślę, że się nie zawiedziecie ;)

Czy Dom Róż ma jakieś minusy? Ma. Przede wszystkim brakowało mi w tej powieści nagłych zwrotów akcji - częstszych również, - które urozmaiciły by nieco tę emocjonalną walkę między bohaterami. Owe zwroty pojawiły się dopiero w końcówce i trochę uratowały moją ocenę tej książki. Druga sprawa - tak, mój ulubieniec, Nathan, Uważam, że zasługuje na nieco więcej uwagi autorki, bo jego pojawienie się tutaj, naprawdę ubarwiło miłosny wątek.

Dom Róż to przede wszystkim poruszająca i pouczająca powieść. Nie jesteśmy w stanie nie polubić bohaterów i nie przeżywać ich emocji na własnej skórze. To prawdziwa, życiowa historia, która przecież mogła się wydarzyć. Sprawia, że zaczynamy dostrzegać to, co jest w życiu najważniejsze.


7/10 

Tytuł: Dom Róż
Autor: Sarah Harvey 
Wydawnictwo: Olé
rok wydania: 2011
okładka: miękka 
liczba stron: 384

3 komentarze:

  1. Gdy tylko przeczytałam opis wiedziałam, że to coś dla mnie. Mimo tych kilku wad będę musiała jej poszukać i myślę, że mi się spodoba :)

    OdpowiedzUsuń