Aby zapomnieć o wszystkich wstrząsających wspomnieniach z wojny, Tom Sherbourne przyjmuje posadę latarnika i zamieszkuje na oddalonej o 100 mil od wybrzeży Australii, wysepce Janus Rock. Wszechobecny spokój, bliskość oceanu i kochająca żona Isabel pozwalają mu odnaleźć spokój i zapomnieć o przeszłości.
Jednak los nie jest dla nich do końca łaskawy; po dwóch poronieniach i urodzeniu martwego synka, Isabel popada w głęboką depresję. I kiedy oboje pogrzebali już swoje marzenia o rodzinie, pewnego dnia do wybrzeża wyspy przypływa łódź z płaczącym maleństwem. Tom, jest rozdarty pomiędzy głosem serca a głosem moralności. Postanawia jednak ulec namowom Isabel i przygarnąć dziewczynkę, nie będąc świadomym, ilu ludziom przysporzy tym cierpienia...

"Nie myśl o tym, co przyniosą kolejne miesiące, czy lata, skup się na tym, co tu i teraz, na kolejnej godzinie, może jeszcze następnej. Wszystko inne jest spekulacją." 

Światło między oceanami to debiut australijskiej pisarki, M. L. Stedman. O książce zrobiło się głośno jeszcze przed jej premierą i wywołała falę pozytywnych opinii i zachwytów. Ja sama wyczekiwałam z niecierpliwością na moment, kiedy w końcu się z nią zapoznam. To było w sumie zauroczenie od (nie powiem, że pierwszej) dwudziestej strony, bo mniej więcej tylu potrzebowałam, by dać się wkręcić w tę historię. Z początku nie podobało mi się to, że konstrukcja fabuły nie jest jednolita, ciągła - tylko w zdawkowych fragmentach, przez co z początku trudno mi było wpaść w ten odpowiedni rytm czytania. Potem, gdy akcja nabrała tempa (z czasem zawrotnego), wszystko szło jak z płatka. I w sumie nawet nie wiem, kiedy, z nosem pełnym smarków i mokrymi oczami, skończyłam ją czytać.

Ale, ale. Nie wszystko jednak było tak różowe. Zacznijmy od rzeczy, które mnie... irytowały.
Pierwsza z nich? Isabel. Tak. W chwili, kiedy poznał ją Tom, była słodką, zuchwałą dziewczyną. Kiedy za niego wyszła, zaczęły się schody w moim zrozumieniu jej zachowania. Stała się po prostu drażniąca i samolubna. Rozumiem, że przeszła ogromną tragedię, że straciła dzieci, ale... Ciężko mi się było z nią polubić. Być może to tylko moje, subiektywne odczucie.
Kolejna mała duża przeszkoda leżała w stylu pisarki; właściwie jej zamiłowania do powtórzeń: "Bóg wie jeszcze czego", "Chryste" i "na litość boską". Czasem dawały wręcz komiczny efekt w niektórych dialogach między bohaterami i naprawdę w wielu miejscach nie były w ogóle potrzebne. 

Poza tymi kwiatkami, podróż przez fabułę książki była bezproblemowa. I niesamowicie wciągająca i intrygująca, zwłaszcza w drugiej połowie powieści, kiedy wiele zagadek się rozwiązuje i zbliża się (nieuchronny) koniec. Właśnie wtedy pocierałam opuszki palców, by jak najszybciej przewrócić na kolejną stronę i rozdziawiałam usta ze zdziwienia. Byłam pod wrażeniem wszystkiego, od potoczenia się losów bohaterów, po styl autorki, czasem poetycki, czasem prosty, ale równie piękny. Z jednej strony chciałam za wszelką cenę poznać zakończenie, z drugiej - zżyłam się z bohaterami tak mocno, że trudno mi było się z nimi rozstać.
Moim ulubionym z pewnością był Tom. Waleczny, kochający, szanujący i przede wszystkim uczciwy. Zawsze stojący na straży przepisów i moralności. Od początku stałam po jego stronie i popierałam jego decyzję, którą musiał zmienić ze względu na wielką miłość, jaką obdarzył żonę. Był skory do naprawdę wielkich poświęceń, czym zdecydowanie podbił moje serce.

Światło między oceanami to piękna, poruszająca i zapadająca w pamięć powieść o konsekwencjach niewłaściwego wyboru. To również lekcja pokory, wzajemnej miłości i nadziei. To bardzo udany debiut, który polecam z całego, wciąż zbolałego serca.

9,7/10 


Tytuł: Światło między oceanami
Autor: M. L. Stedman
Wydawnictwo: Albatros
rok wydania: 2016
okładka: miękka
liczba stron: 432

Brak komentarzy: