
Po przejściu przez polską odprawę na granicy Medyka - Szegieni (my skorzystaliśmy z przejścia pieszego, niektórzy nazywają je "mrówkowe" lub "na mrówkę") są dwie w miarę łatwo dostępne możliwości przyjazdu do Lwowa:
- bus - trochę droższy i opłacalny, jeśli jedzie się z większą ekipą,
- tzw. "marszrutka" - minibusy, w których biletami są... pieniądze (ukraińskie hrywny). Tani środek transportu, niestety bez większych wygód; brak w nim klimatyzacji, co wczoraj odczułam dosyć boleśnie, na trasie do Lwowa, skręca w wiele pobocznych ulic, zabierając pasażerów, przez co czas podróży sporo się wydłuża, korzysta z nich naprawdę wiele osób - zatłoczona marszrutka to nader częsty widok.
Kiedy nasza ekipa się połączyła, udaliśmy się autobusem do centrum. Równie zatłoczony i równie bez klimatyzacji, zawiózł nas do samego serca miasta. Po drodze mijaliśmy coraz okazalsze, lepsze i piękniejsze obiekty, ale największe wrażenie zrobił na mnie budynek Teatru Wielkiego we Lwowie (teatr operowy).
Po szybkim (dobrym) śniadaniu, daliśmy sobie czas na spacer po mieście. Odwiedziliśmy m.in. manufakturę kawy, gdzie próbowaliśmy kawy z whisky (coś dla ludzi o niewrażliwym gardle, lubiących naprawdę mocne smaki), bar z lokalnym rodzajem mętnego piwa, fabrykę czekolady i sklep z nalewkami, gdzie mogliśmy degustować wszystkie możliwe smaki.
Zobaczyłam również najmniejszy samochód świata, Peel P50
Na samym szczycie budynku fabryki czekolady podziwialiśmy panoramę miasta.
Ale to nie był najwyższy punkt widokowy. Naszym kolejnym celem był Wysoki Zamek we Lwowie (sam zamek został najpierw zniszczony, a potem rozebrany (1772 r.), ale prawdziwie wysoka góra pozostała. Spacer po chyba 500 schodach (nie wiem dokładnie, nie mieliśmy siły liczyć) oraz stromych podejściach i w upale był wyczerpujący, ale widok rozciągającego się wokół miasta był nagrodą za wszelkie niedogodności.
Nasza wycieczka powoli dobiegała końca. W drodze na dworzec udało mi się jeszcze uchwycić tramwaj, którym przemieszczaliśmy się po mieście. Wiedzieliście, że we Lwowie, maszynistkami są kobiety?
Kolejny rejs marszrutką, trwający prawie nieskończoność, najpierw na dworzec, potem kolejną do Mościsk. Upał był nie do zniesienia, warunki w busie również, ale nic nie było w stanie zatrzeć naszych wrażeń. Kiedy w końcu dodarliśmy do Mościsk, mieliśmy tylko jeden plan - dostać się do Szegieni wszystkim, tylko nie marszrutką! :D Wybraliśmy taksówkę, która zawiozła nas do samego przejścia. Po odprawie i przybiciu pieczątki w paszporcie, weszliśmy do Polski zmęczeni, ale bardzo szczęśliwi. Nawet zachód słońca, choć ewidentny, wydawał mi się być prawdziwym cudem.
Czy polecam Lwów jako miejsce wakacyjne? OCZYWIŚCIE, ŻE TAK! Ale przemyślcie dokładnie swój plan i odpowiednio go ułóżcie. Warto zasięgnąć rady osób, które już tam były, zapoznać się z zasadami przewozu rzeczy z Ukrainy do Polski oraz dokładnie sprawdzić hotele. Byłoby to ogromną stratą, gdyby jakieś nieprzyjemne doświadczenie zatarło Wasze wrażenie na tym mieście.
Ja obiecałam sobie, że będę tam wracać. I już nie mogę doczekać się kolejnego wyjazdu ♥
Brak komentarzy: