Opis:
Julia Forrester, znana pianistka, wychowała się w miejscu wolnym od trosk – w Wharton Park, pięknej rezydencji na angielskiej prowincji. Pod czułą ręką jej dziadka, ogrodnika, wspaniałe kwiaty ogrodów Wharton bujnie rozkwitały, przynosząc sławę całej posiadłości.
Kiedy więc dorosła Julia musi zmierzyć się z życiową tragedią, postanawia wrócić do spokojnej krainy dzieciństwa. Ale na miejscu zastaje ruinę…
Obecnym dziedzicem rezydencji jest Kit Crawford, który planuje jak najszybciej ją sprzedać. Podczas zarządzonych przez niego prac remontowych robotnicy odnajdują pamiętnik z II wojny światowej, napisany przez syna ówczesnego właściciela majątku. Dzięki niemu Julia i Kit przenoszą się w czasie, do świata Olivii i Harry’ego Crawfordów, i dowiadują o nieszczęśliwej miłości angielskiego arystokraty. Z opowieści babki Julii, niegdyś pokojówki w Wharton Park, wyłania się bolesna historia oparta na zdradzie, kłamstwie i cierpieniu, które na zawsze połączyły losy dwóch rodzin.
Lubimy czytać
Moja opinia:
Kolejny raz złamałam swoje postanowienie o nieczytaniu obyczajówek, a przede wszystkim ich skupywaniu. Mam ich w swojej biblioteczce zdecydowanie za dużo... Parę miesięcy temu natknęłam się jednak na tę pozycję, która urzekła mnie (chociaż to raczej zbyt wielkie słowo) swoim opisem; Bliski Wschód, o którym rzadko miałam okazję czytać, angielska rodzina szlachecka, sławna pianistka, jakaś wielka rodzinna tajemnica... Coś było w tej książce takiego, co sprawiło, że zdecydowałam się na zapoznanie się z nią.
Początki były obiecujące. W miarę jak rozwijała się akcja, dotarło do mnie, że niczym mnie ta lektura nie zaskoczy. Była jednak bardzo łatwa i lekka, przez co czytało się dość szybko i mniej więcej po połowie zaczęło dziać się coś ciekawego - a przede wszystkim coś, co naprawdę mnie zaintrygowało. Nie żebym od razu chciała rzucić wszystkie swoje obowiązki, by zaszyć się pod kocem i czytać - na dokończenie tej historii poświęciłam jeden cały, późny wieczór. Tak, dopiero ostatnie kilkadziesiąt stron było naprawdę warte uwagi. Z każdym kolejnym rozdziałem wyjaśniały się wszelkie zawiłości w historii bohaterów, które niekiedy naprawdę były wielokrotnej złożoności. Musiałam mocno się skupić, by wszystko dokładnie sobie zobrazować i nie ukrywam - autorka wymyśliła coś całkiem fajnego. Niestety nie było to ani wciskające w fotel, ani odkrywcze, ani oryginalne.
Co do samych bohaterów... Ech... Jak przystało na (tylko) obyczajówkę, niczym się specjalnym nie wyróżniali, byli wręcz płytcy i mało logiczni. A czasem wręcz irytujący i trywialni. Męskie postacie zbyt często wpadały w rozpacz, przyzywały Boga "jęcząc" i "wzdychając". Na sam widok kwestii "miał łzy w oczach" lub "zaszkliły mu się oczy" - co przytrafiało się po kilka razy w bardzo krótkim odcinku czasu - zaciskałam szczękę z irytacji. Naprawdę nie mam nic przeciwko męskim łzom; to jak najbardziej ludzki i normalny odruch, którego nie powinna wstydzić się żadna płeć. Ale było tego zdecydowanie zbyt wiele.
Dużo słyszałam na temat serii Siedem sióstr autorstwa Lucindy Riley, jednak po doświadczeniach z Domem orchidei, mam dosyć mieszane uczucia. Nie jest ona ani zła, ani przesadnie dobra. Jednak dla wszystkich fanów lekkich, ciepłych, przyjemnych powieści ze szczęśliwym zakończeniem będzie doskonałą pozycją na długie zimowe wieczory. Ci, co wymagają od książek czegoś więcej, nic specjalnego tu nie znajdą.
6/10
Tytuł: Dom orchidei
Autor: Lucinda Riley
Wydawnictwo: Albatros
rok wydania: 2020
okładka: miękka
liczba stron: 528