Rok 2017 jest dla mnie wyjątkowym rokiem. W pierwszej jego połowie zdołałam ukończyć szkołę, uzyskałam tytuł technika weterynarii i zdałam maturę. Przekroczyłam ten magiczny wiek dwudziestu lat, chociaż i tak nie czuję się zbyt dorosła ;) Przez kilka tygodni mogłam poczuć się jak gospodyni domowa 'pełną gębą', teraz wiedząc już, że prowadzenie domu to wcale nie jest bułka z masłem.

Teraz przyszedł czas na najdłuższe wakacje w moim życiu. I choć jeszcze przed sierpniem jest szansa na to, że zdobędę pracę, te ostatnie tygodnie mam za zadanie wykorzystać na maksa.

Nasze wakacje rozpoczynają się wyjazdem do zachodniopomorskiej miejscowości Łazy koło Koszalina. To już nasz ósmy wyjazd i czujemy się tutaj jak w domu. Każdy kąt naszego domku, fragment chodnika, lodziarnie, budki z pamiątkami i zmieniająca się z roku na rok plaża żyje w naszych umysłach mimo mijających pór roku.
Dni do wyjazdu odliczane są jak do wojskowej przepustki. Chwila wejścia do samochodu i zapalenia silnika jest nazywana przeze mnie "chwilą zero" - od tej pory czeka nas mniej więcej dwunastogodzinna, wcale nie bez przygód podróż, o której bezpieczeństwo zawsze się modlimy. To nasz rytuał, nasza polisa na dobre samopoczucie i komfort, że nie jesteśmy sami, o którym nigdy nie wstydzimy się mówić.
Podróż nad morze zawsze rozpoczynamy wieczorem, by rano, tuż po rozpoczęciu doby hotelowej, być już zameldowanym w ośrodku. Każdy z tych wyjazdów był różny, różne były godziny przebycia trasy, wypadki po drodze oraz wybrane szlaki. Ale każdy z nich, szczęśliwie, miał jeden właściwy cel - nadbałtycka miejscowość Łazy, znajdująca się nad najczystszym fragmentem polskiego wybrzeża, spokojna i zaciszna. Jest dla nas idealnym miejscem do odpoczynku, a wspomnienia o pobycie tutaj są najwspanialszą formą przetrwania długich jesiennych i zimowych wieczorów.













Brak komentarzy: