Opis: 

Koniec XIX wieku, Cranford – miasteczko w hrabstwie Cheshire w Anglii. Mieszkają tu głównie kobiety; przeważnie ekscentryczne bezdzietne wdowy i stare panny. Ich zachowanie jest podporządkowane temu, co wypada lub nie wypada osobie o danej pozycji w tym małomiasteczkowym środowisku. Damy skrzętnie ukrywają niedostatki finansowe, nie skarżą się na brak pieniędzy, to bowiem nie uchodzi, w zaciszu domowym natomiast czynią drobne oszczędności - na świecach i ulubionych przysmakach. Należą do klasy średniej, ale za wszelką cenę chcą uchodzić za przedstawicielki klasy wyższej. Żyją tak, jakby od czasów ich młodości nic się nie zmieniło, starannie ignorując fakt, iż świat wokół gwałtownie przyspiesza.

Lubimy czytać

Moja opinia: 

Nadchodzi zima. Mroźne miesiące to dla mnie czas ciepłej herbaty i dobrej lektury. Za taką uznaję przede wszystkim literaturę klasyczną, w której gustuję od dawna. Dlatego też gdy spadł pierwszy śnieg (początkiem grudnia, jaka szkoda, że nie na święta...) naturalnym moim wyborem było sięgnięcie po jedną z przedstawicielek tego gatunku. Padło na Panie z Cranford Elizabeth Gaskell, a że było to moje pierwsze spotkanie z twórczością tej autorki, nie wiedziałam czego się spodziewać - poza dozą znakomitej prozy. A przynajmniej tak mi się wydawało. 

Książka składa się szesnastu zupełnie nie powiązanych ze sobą rozdziałów. Opowiada o angielskiej miejscowości Cranford, którą zamieszkują w większości panie - średnio zamożne wdowy lub niezamężne damy, lubujące się w etykiecie i skrzętnie ją przestrzegające. Ich sytuacje finansowe były tajemnicą poliszynela dla wszystkich mieszkanek, a za największą ujmę uznawano publiczne przyznawanie się do biedy lub bogactwa. Cranford do prawdziwy babiniec, w którym mężczyznę uznawano za niemal zupełnie niepotrzebną istotę (wyjątek stanowili oczywiście pastor, doktor i "nieszczęśni" mężowie nielicznych pań, które dostąpiły swoistego "zaszczytu" zmiany swojego stanu cywilnego). Kobiety z Cranford trzymają się silnie w grupie, darzą się ogromną sympatią i pomagają sobie w potrzebie. Każda z nich przeżywa swoje przygody, przyjemnie, niekiedy dość tragiczne, ale zawsze może liczyć na wsparcie i dobrą radę mieszkanek miasteczka. Przyjemnie, swojsko, urokliwie. 

Brzmi całkiem dobrze, jednak jak dla mnie... powiem kolokwialnie - wiało taką nudą, że aż trudno o tym opowiedzieć. Przez większość lektury trudno mi było w ogóle połapać się kto jest kim, czyją kuzynką, szwagierką, krewną itp., ogólnie panował totalny chaos. Dziwnie ulokowane, nie zawsze rozwinięte do końca wątki, przeplatanie ich tak, że naprawdę trzeba się skupić, aby przez nie przebrnąć, a do tego każdy kolejny rozdział jest niemal zupełnie osobną historią, nie będącą naturalnym ciągiem poprzedniego. Prawdę mówiąc - zupełnie nie mam pojęcia, jaki zamysł miała autorka, pisząc tę książkę. Owszem, stworzyła bardzo dobry obraz ówczesnych obyczajów panujących wśród mieszkańców prowincjonalnej Anglii (II połowa XIX wieku, czas wielkich przewrotów obyczajowych i kulturalnych). Ale nic poza tym. Oprócz oderwania się od współczesnej łatwej prozy i lekcji budowania bardzo złożonych i dopieszczonych zdań, nie otrzymałam niczego, co mogłoby wzbudzać we mnie pozytywne uczucia. Naprawdę odetchnęłam z ulgą, gdy przebrnęłam przez te ledwo ponad 200 stron. 

Wiem już, że moja przygoda z twórczością Gaskell zaczęła od falstartu, bowiem czeka mnie lektura Północy i Południa oraz Żon i córek, bardzo cenionych, obszernych powieści. Oczywiście, że dam im szansę, bo to klasyka :) Już nie mogę się doczekać. 

A Wam polecam osobiste wyrobienie sobie zdania o Paniach z Cranford. Zasługuje na to. 

6,5/10 

Tytuł: Panie z Cranford
Autor: Elizabeth Gaskell
Seria: Angielski Ogród
Wydawnictwo: Świat Książki
rok wydania polskiego: 2015
okładka: miękka
liczba stron: 206

Brak komentarzy: