Opis:

Dobry jeździec wie, że ma tylko jedną szansę, aby zaskarbić sobie szacunek konia. Wie też, że przez jeden wybuch gniewu może na zawsze stracić jego zaufanie. Konia można bowiem skrzywdzić tylko raz. Potem latami odbudowuje się zerwaną relację. Z ludźmi bywa podobnie…
Świat Natashy rozsypał się wraz z odejściem męża. Gniew i zraniona duma popchnęły ją do zrobienia rzeczy, których potem żałowała. Gdy człowiek traci kogoś bliskiego, nie zawsze zachowuje się rozsądnie. Natasha zamknęła się w swojej samotności, postawiła na niezależność i karierę. Kiedy decyduje się pomóc spotkanej w podejrzanych okolicznościach Sarze, nie przypuszcza, że ta „dziewczynka znikąd” odkryje przed nią życie na nowo.

Co się stanie, gdy Natasha zaryzykuje wszystko dla dziewczynki, której nawet nie zna i nie rozumie? Czego można się nauczyć od osoby, która kocha bardziej konie niż ludzi?

We wspólnym rytmie to opowieść o kobiecie, która nie dopuszcza do siebie myśli, że mogłaby znów być kochana, i o dziewczynie, która jest gotowa kłamać i kraść dla kogoś, kogo kocha.

Miłość istnieje w tym, co się robi, w małych i dużych gestach. To, że się o niej nie mówi, nie oznacza, że jej nie ma.
Lubimy czytać

Moja opinia:
  
Na zakup We wspólnym rytmie namówił mnie chyba ogólny zachwyt nad tą książką chwilę po jej wydaniu. Już wtedy miałam za sobą dwie przygody z książkami Jojo Moyes, które były nadzwyczaj udane, a ostatnim argumentem, który przemówił "za" była moja odległa, wciąż gdzieś tląca się miłość do koni. Oczywiście, jak to u mnie, swoje musiała odleżeć na stosie hańby, aż przyszła na nią kolej pewnego kwietniowego dnia.
We wspólnym rytmie jest powieścią złożoną, wielowątkową, z przeważającą tematyką jeździectwa, zaczynającą się od dużego bum! w postaci prologu, który stanowi dość solidnie stworzony, choć dla mnie zbyt skupiający się na sztuce jeździeckiej wstęp. Innymi słowy, prolog jest nieco oderwany od całej fabuły, jednak nabiera on pewnego sensu w punkcie kulminacyjnym powieści, praktycznie na ostatnich stu stronach.
Potem dwutorowa fabuła rozwija się, w miarę powoli nabierając tempa, ale w żadnym fragmencie nie czułam się nią znużona. Moyes znów zaczarowała swoim piórem i przez kolejne kartki właściwie się płynie. Poznajemy bohaterów różnorodnych, ale autentycznych, oraz ich losy, które w pewnej chwili przedziwnie się ze sobą splatają. Historia nabiera prawdziwego rozpędu i zaczyna jeszcze mocniej intrygować w momencie, gdy Sarah, czternastoletnia dziewczynka zakochana w swoim wierzchowcu Boo, postanawia uciec z nim do Francji, do ojczystego kraju swojego dziadka, aby dostać się do elitarnej formacji jeździeckiej Le Cadre Noir, a Natasha i jej (wciąż) mąż Mac ruszają w ślad za nią jako "rodzice zastępczy", którzy przygarnęli ją po tym, jak jej dziadek Henri trafił do szpitala, a Sarah pozostała bez opieki.
W pewnym sensie już wtedy wiedziałam, że zakończenie może być tylko jedno i przyznam, że przeszkadzało mi to trochę w dalszej lekturze. Czytać, domyślając się już zakończenia? Oczywiście westchnęłam z taką myślą "no wiedziałam", kiedy moje przypuszczenia okazały się prawdą. Nie lubię przewidywalnych zakończeń. Właściwie... Jakby tak poważnie i szczerze przeanalizować każdy opisany w tej książce wątek, okazuje się, że każdy z nich jest przewidywalny. We wspólnym rytmie określana jest jako najbardziej dojrzała książka Moyes, i pod pewnymi względami, jestem w stanie zgodzić się z tą opinią. Ale zbyt łatwo ją rozgryzłam, przez co nie dała mi takiej frajdy, jakiej oczekiwałam.
Niemniej, była to bardzo przyjemna i pouczająca lektura. Wzruszyłam się, byłam wkurzona i poirytowana, ale też niejednokrotnie uśmiechałam się do czytanych właśnie kartek. Z Jojo Moyes nie może być inaczej albo rollercoaster, albo wcale. Tyle że ten był dla mnie zbyt mały.
We wspólnym rytmie zdołało mnie jednak do siebie przekonać dzięki dedykacji, jaką zawarła autorka, dla czternastoletniej dżokejki, która utraciła swoje życie przedwcześnie, wraz ze swoją rodziną, w wyniku porachunków narkotykowych. To mnie poruszyło i przyznam, że po przeczytaniu Podziękowań zawartych na końcu książki, wzruszyłam się najmocniej.
Polecam ją każdemu, kto lubi mało zobowiązujące, lekkie, ale pełne emocji lektury. Z pewnością będzie miłym kompanem podczas słonecznych dni na tarasie.
7,5/10 
Tytuł: We wspólnym rytmie
Autor: Jojo Moyes
Wydawnictwo: Między Słowami 
rok wydania polskiego: 2017
okładka: miękka
liczba stron: 528

2 komentarze:

  1. Na razie nie mam ochoty na tego typu pozycje, ale wiem, komu mogłabym ją polecić. Sama może ją przeczytam latem, bo ta pora roku zawsze kojarzy mi się właśnie z takimi lekkimi, ale emocjonującymi lekturami :)

    Pozdrawiam
    Biblioteka Feniksa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z lekkich, ale emocjonujących powieści Moyes zdecydowanie polecam "Dziewczyna, którą kochałeś" ❤ jest naprawdę wspaniała!

      Usuń