Opis:
Daphne, urodzona w Kenii w rodzinie brytyjskich osadników, zawsze czuła się ściśle związana z naturalnym dla niej światem afrykańskiej sawanny i zamieszkujących ją dzikich zwierząt. Kiedy wychodziła za mąż za Davida, jednego z prekursorów ochrony przyrody i pracownika nowo powstałego Parku Narodowego w Tsavo, było dla niej jasne, że chce poświęcić swoje życie opiece nad afrykańską fauną, coraz bardziej zagrożoną przez człowieka.
Założyła między innymi jeden z pierwszych zwierzęcych sierocińców, gdzie do dziś przysposabia do samodzielnego życia na wolności porzucone słoniątka, małe antylopy oraz nosorożce. Ponadto wraz ze strażnikami parku prowadzi pionierskie badania nad komunikacją i obyczajami zwierząt.
Życie Sheldrick, opisane przez nią samą szczerze i otwarcie, jest również podróżą przez cały XX wiek, tak rzadko oglądany przez nas z afrykańskiej perspektywy; od ugruntowywania się europejskiego osadnictwa, przez niełatwy okres dwóch wojen światowych, aż po równie burzliwe czasy dekolonizacji. Wszystkie te wydarzenia w mniejszym lub większym stopniu odbiły się również na niemych świadkach historii - dzikich zwierzętach Afryki - które dla Sheldrick i jej bliskich zawsze pozostaną pełnoprawnymi mieszkańcami Czarnego Lądu.
Lubimy Czytać 

Moja opinia:

Słonie, w taki czy inny sposób, zawsze były mi bliskie. Odkąd pamiętam, moim wielkim marzeniem jest wyjazd na afrykańskie Safari i zobaczyć na własne oczy te cudowne, olbrzymie i majestatyczne zwierzęta. Nie wiem dlaczego i skąd wzięło się we mnie takie pragnienie być może wszystko zaczęło się od małej różowej maskotki słonika, którą dostałam, kiedy byłam niemowlęciem. Jest ze mną od małego, dorastałam z nią i teraz, gdy mam prawie 23 lata wciąż jest blisko mnie, stojąc na moim biurku, pilnując sterty książek do przeczytania, notatek i plannera. Mały różowy pluszaczek z niebieskimi uszami i haftowanym czerwoną nitką uśmiechem. Być może to Słonik zaszczepił we mnie miłość do największych ssaków na ziemi.

Książka Afrykańska love story jak wiele innych przed nią i po niej trafiła do mnie przypadkiem, łypiąc do mnie swoją okładką ze sterty książek na wyprzedaży. Mam bzika na punkcie wyławiania perełek z wielkiego kosza kolorowanek, map i zeszycików z przepisami, które często można spotkać w marketach typu Tesco czy Kaufland. Z tą nie było inaczej Afryka, Safari, słonie... Wszystko przemawiało na jej korzyść, więc nie zastanawiałam się długo nad jej kupnem.
I jak bywało też z innymi takimi książkami, ta również musiała odczekać swoje w mojej poczekalni. Ale książki są cierpliwe i między innymi za to je właśnie kochamy...

Afrykańska love story to biografia Daphne Sheldrick, która poświęciła całe swoje życie dla ratowania dzikiej przyrody Kenii oraz zwierzęcych sierot. Razem z mężem Davidem przyczyniła się do powstania sierocińca dla słoniątek, nosorożców i wielu innych zwierząt, które z różnych przyczyn
w tym kłusownictwa traciły matki oraz rodziny, które były jedyną ich gwarancją przetrwania. Ich wieloletnia, bardzo ciężka praca przyczyniła się do zachowania populacji wielu gatunków zwierząt. W 1977 powstała organizacja Sheldrick Wildlife Trust, która prowadzi m.in. wirtualne adopcje osieroconych słoniątek i nosorożców.

Na ogół nie często zabieram się za biografie, które zazwyczaj przesycone są suchymi faktami, bez wartkiej akcji i ciekawych bohaterów. Podeszłam do tej książki bez wielkiego entuzjazmu, nie oczekując też wciągającej fabuły. Ależ się zawiodłam... Kiedy tylko zagłębiłam się w historię Daphne, jej przodków pionierów oraz początków jej zamiłowania do przyrody, przepadłam. Przestał mi przeszkadzać nawet brak rozluźniających umysł dialogów. Narodziła się za to zazdrość o tak cudowne choć trudne życie, w którym pasja i miłość przerodziła się w najpiękniejszą pracę i źródło utrzymania.

Podczas lektury wzruszałam się i wkurzałam niejeden raz. Książka z niezwykłą dokładnością opisuje i dosadnie piętnuje tragiczne w skutkach kłusownictwo, które nie rozwijałoby się na tak wysoką skalę, gdyby nie konsumpcjonizm i egoistyczne zachcianki ludzi wierzących w magiczną moc przedmiotów wytworzonych z kości słoniowej. Autorka w niezwykły sposób opowiada też o faunie i florze miejsc, w których mieszkała i pracowała. A dom z ogrodem, przy którym znajduje się stajenka z boksami dla słoniątek, nosorożców czy antylop?... Marzenie! Długo nie mogłam uwierzyć, że istnieją ludzie dla mnie to najszczęśliwsi ludzie na świecie którzy mają tak bliski kontakt z niezwykłymi afrykańskimi zwierzętami.
Wiele też dowiedziałam się o słoniach. To tak mądre i inteligentne stworzenia, które pod wieloma względami, bardzo przypominają nas. Mają niezwykle silny instynkt stadny i macierzyński oraz pamięć. Przeogromną pamięć. Potrafią zapamiętać członków swojego stada na bardzo długie lata, opłakują utratę pobratymców równie mocno jak ludzie.

Książka jest niezwykle wartościowa. Pouczająca, porywająca, w wielu miejscach wręcz niewiarygodna. No bo czy łatwo jest nam, od tak uwierzyć, że można spać ze słoniątkiem w jednym łóżku lub pijąc herbatę na tarasie, jednocześnie karmiąc antylopy? Lub wychować małego dzikiego ptaszka tak, że rozumiał ludzką mowę?

Afrykańska love story to obowiązkowa lektura dla wszystkich miłośników Afryki, ale gwarantuję, że zachwycą się nią wszyscy ci, którzy zdecydują się po nią sięgnąć. Idealna na słoneczne popołudnia z herbatą na tarasie. Zresztą... Ta książka jest idealna na każdą okazję i porę roku ;) Polecam.

9/10

Tytuł: Afrykańska love story. Miłość, życie i słonie 
Autor: Daphne Sheldrick
Wydawnictwo: Wydawnictwo W.A.B
rok wydania: 2013
okładka: miękka
liczna stron: 456

Brak komentarzy: