Opis:
Frederick Welin, emerytowany chirurg mieszkający na jednej z wysp szwedzkiego archipelagu, budzi się w nocy, krztusząc się dymem. Jego dom stoi w płomieniach. Mężczyzna zrywa się z łóżka, ale jest już za późno, by ratować dobytek. Ledwo udaje mu się owinąć kocem i wybiec z pożogi w – jak się okazuje – dwóch lewych kaloszach. Wkrótce w płomieniach staje kolejny dom, a ludzie zaczynają szeptać o przemykającej po wyspie tajemniczej, zakapturzonej postaci.
Lubimy czytać

Recenzja Włoskich butów

Moja opinia:

Na ogół nie jestem fanką kontynuacji jakiejś historii i rozwlekania jej na pobieżne wątki, co niestety rzadko kiedy się udaje, ale przyznam, że czekałam na rozpoczęcie przygody ze Szwedzkimi kaloszami z nieukrywaną i wielką niecierpliwością. Znałam już ten świat oraz bohaterów, jednak nie zniechęciło mnie to, wręcz przeciwnie - zżerała mnie ciekawość, co też autor przygotował w drugiej części i czym będzie w stanie mnie zaskoczyć (bo co do tego, że będę zaskoczona, nie miałam najmniejszych wątpliwości).

Pierwsze wrażenie? Zauważyłam, że styl pisania "zelżał" nieco i stał się bardziej przystępny, typowy dla obyczajówek, ale to wciąż był ten wyjątkowy styl, ten, który tak lubię. Mankell od razu przeszedł do rzeczy, rozpoczynając powieść od pożaru domu głównego bohatera - jego bezpiecznej przystani i swego rodzaju łącznika pomiędzy latami dzieciństwa a jego obecnym życiem. Ogień strawił cały dotychczasowy dorobek życia, łącznie z dokumentami, pamiątkami i bezcennymi butami wykonanymi na zamówienie przez nieżyjącego już włoskiego rzemieślnika. Fredrik został w ubraniu, w którym wybiegł z płonącego domu i dwoma lewymi kaloszami, które zdołał założyć w ostatniej chwili.

Wątek pożaru zaintrygował mnie tym bardziej, że w pewnym momencie główny bohater zaczął być podejrzewany przez policję o podpalenie własnego domu. Zaczęłam więc doszukiwać się wszelkich zachowań Fredrika, które świadczyłyby o początkującej demencji lub tego typu schorzeń. Autor nawet dyskretnie, naprawdę głęboko pomiędzy wierszami sugerował mi właśnie takie rozwiązanie zagadki. W miarę rozwoju sytuacji i fabuły, okazało się, że może podejrzenia szły w bardzo złym kierunku. 

Zaskoczyło mnie jeszcze coś. Niemal w każdym rozdziale, z każdej strony powieści czaił się... strach. Mankell doskonale potrafił budować napięcie opisując zwykłą podróż przez las, odnalezienie porzuconego domu, który okazał się po części zamieszkany, odkrycie obecności tajemniczego nieznajomego na wyspie z namiotem, który rozbił Fredrik czy choćby wątek podróży do Paryża. Niemal przez cały czas czytania odczuwałam na skórze dreszczyk emocji, a nawet i gęsią skórkę.

A propos Paryża... Nie przypuszczałabym, że na ulicach tego miasta jest aż tyle kawiarni :) Fredrik niemal na każdym kroku trafiał na jakąś, często też zaglądał do barów. Aż zaczęłam się zastanawiać nad tym, jak dobrze wiedzie się w Szwecji emerytowanym lekarzom... :D

Rzeczywiście jest to luźna kontynuacja pierwszej części, która pomimo tego, iż utraciła nieco ten urok surowego, skandynawskiego pióra, pozostała niezwykłą i pouczającą powieścią. Uczy przede wszystkim tego, że nigdy nie powinniśmy wierzyć w to, iż znamy kogoś naprawdę w stu procentach. I że każdy, nawet z pozoru dobry i uczynny człowiek, który zawsze służył pomocą i był powszechnie szanowany, może skrywać bardzo mroczne i wręcz diaboliczne wnętrze.

Naprawdę zżyłam się z Fredrikiem, jego światem oraz rodziną (którą nagle otrzymał) i jego wyspą. Cieszę się, że mam tę możliwość, że zawsze mogę do nich wrócić. I zrobię to z pewnością.

9/10

Tytuł: Szwedzkie kalosze
Autor: Henning Mankell 
Cykl: Fredrik Welin
Wydawnictwo: W.A.B.
rok wydania polskiego: 2016
okładka: miękka 
liczba stron: 446





2 komentarze:

  1. Choć tytuł jakoś nie zachęca, to recenzja już to robi :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, cieszę się! Mam nadzieję, że zachęciłam Cię nią na tyle, że zdecydujesz się dać szansę tej książce :) Warto ;)

      Usuń