Trzy siostry; każda doświadczona przez los, chcąca zapomnieć o przykrych
wydarzeniach z przeszłości. Jeden dom; położony wśród malowniczych,
lawendowych pół, stanie się tłem wydarzeń i miejscem spotkania
bohaterek. Każda posiadająca swoją inną historię. I każda pragnie
rozpocząć swoje życie na nowo.
Kolor lawendy
Camille
- najmłodsza z sióstr Campbell. Wciąż pogrążona w rozpaczy i traumie,
które spowodował napad na jednej z bostońskich ulic, podczas którego
zginął jej ukochany mąż. Powraca do rodzinnego domu, by znów stać się
sobą i zająć się plantacją zdziczałych pól lawendy. Pewnego dnia spotyka
dawnego przyjaciela, który za wszelką cenę będzie starał się powrót
"dawnej" Camille.
Zapach lawendy
Violet
- starsza siostra Camille. Ekstrawagancka, oryginalna o
niekonwencjonalnym sposobie bycia. Rozwódka od trzech lat, wróciła na
farmę i rozkręciła własny biznes; sklepik "Ziołowa Oaza" i hodowlę
nowych odmian lawendy. Spotkanie z Cameronem Lachlanem, pracownikiem
firmy kosmetycznej, rozbije pancerz, który miał chronić ją od kolejnych
mężczyzn i niespodziewanie zmieni jej życie.
Czar lawendy
Daisy - najstarsza z sióstr, żona artysty malarza. Lekkomyślność i egoizm męża zmusiły ją do podjęcia decyzji o rozwodzie. Ku rozczarowaniu wszystkich, którzy myśleli, że jest szczęśliwą i spełnioną mężatką, powraca do domu. Ta
silna i energiczna kobieta, która niegdyś opiekowała się siostrami,
teraz musi wziąć w garść własne życie. W dość dziwnych okolicznościach
poznaje miejscowego cieślę, Jacka Larsona, od pierwszych chwil,
zafascynowanego oryginalnością kobiety. Daisy nie zdaje sobie sprawy, że
to pozorne spotkanie, stanie się początkiem nowego życia.
Lekka i łatwa książka, idealna na leniwe, upalne wieczory z mrożoną kawą, na zatopionym w słońcu tarasie. Ze średniej półki, dla mało wymagających osób.
Książka
zauroczyła mnie dwiema rzeczami - motywem lawendy i piękną okładką.
Tak, wiem - zgrzeszyłam. Nigdy, przenigdy nie wolno kierować się okładką,
ani powierzchownymi emocjami. Ja uległam. I trochę się zawiodłam.
Niezwykły
fiolet, w jaki opakowana jest książka, to chyba największy jej atut.
Mogłabym godzinami wpatrywać się w tę okładkę i oczami wyobraźni
przenosić się na lawendowe pola pachnącej Prowansji. Sama treść to
przewidywalna, wypełniona wspomnieniami i nostalgią historia, która
niekiedy przeradzała się w znienawidzony przeze mnie harlequin. Niektóre
frazy typu "na widok jej oczu ciemniały mu z pożądania" czy wiele wiele
innych (których w kilku względów nie przytoczę), zdecydowanie psują
całą i tak spłyconą już, romantyczną atmosferę. Miłość przedstawiona
jest jedynie jako pożądanie i seks, niekiedy w dosyć niekonwencjonalnych
miejscach. A gdzie wzajemna fascynacja? Powolne i dokładne poznawanie
swoich charakterów, subtelne gesty i rozmowy? Niewinne zakochiwanie się w
sobie? Czy miłość to naprawdę TYLKO seks?
Lawendowe pola pozostawiają po sobie prawdziwy niesmak, który nadal odczuwam, mimo iż książkę czytałam już dawno. Spodziewałam
się po niej o wiele więcej i ostatnio nawet wpadłam na pomysł, by
przeczytać ją jeszcze raz, spojrzeć na nią z trochę innej strony i okiem
bardziej doświadczonej w pewnych sprawach, dziewczyny. Niestety, jej
wady skutecznie odwracają mnie od tej idei.
Lekka i łatwa książka, idealna na leniwe, upalne wieczory z mrożoną kawą, na zatopionym w słońcu tarasie. Ze średniej półki, dla mało wymagających osób.
4/10
Tytuł: Lawendowe pola
Autor: Jennifer Greene
Wydawnictwo: HarperCollins
rok wydania: 2011
rok wydania: 2011
okładka: miękka
liczba stron: 400
liczba stron: 400
Brak komentarzy: