Pierwsze, podstawowe normy zachowań, moralne czy społeczne, wpaja
młodemu człowiekowi najbliższe środowisko, czyli rodzina. Rodzice,
dziadkowie lub starsze rodzeństwo są naszymi pierwszymi, oddanymi
nauczycielami.
Ja, jako dziesięciolatka dostałam w tym "pakiecie" coś jeszcze. Coś bardzo wyjątkowego, co chyba raz na zawsze mnie zmieniło. Książkoholizm. Chyba najzdrowsze uzależnienie, jakie znam.
Będąc w podstawówce, czytanie książek było dla mnie najnudniejszym i najbardziej absurdalnym zajęciem. Bezsensownym zapełnianiem nudy, która gnębiła mnie podczas wakacji. Nie miałam koleżanek, z którymi mogłam się umawiać i bawić, bo był to czas, kiedy wolały towarzystwo modnie ubranych, bogatych i ładnych dziewczyn. Ja nie należałam do żadnej z tych kategorii, więc wakacje spędzałam ze swoim młodszym rodzeństwem. Mama bardzo cierpliwie i roztropnie podsuwała mi pomysł wzięcia do ręki książki i "oderwania się od rzeczywistości", jak to często mówiła. Będąc już niemal zdesperowaną, sięgałam po lekturę, ale chwilowy zapał do czytania kończył się na kilku przeczytanych stronach. Jednym słowem - nie lubiłam czytać.
Wszystko zmieniła ta oto lektura:
Bardzo stary i zniszczony egzemplarz W pustyni i w puszczy, lektura szkolna, którą czytałam w piątej klasie. Były wtedy zimowe ferie. Polonistka zadała nam przeczytanie jej podczas tych dwóch tygodni laby. Jako ambitna uczennica nie miałam innego wyjścia, ba - nie znałam nawet innego sposobu (streszczenia nigdy nie były dla mnie rozwiązaniem, bo uważałam, że takie "pójście na skróty" może obrócić się przeciwko mnie), usiadłam więc i zaczęłam czytać. Każdego kolejnego dnia, kiedy zagłębiałam się w przygody Stasia i Nel zauważałam, że czytam coraz większe i dłuższe fragmenty i - co najważniejsze i najdziwniejsze - zaczęło sprawiać mi to przyjemność. Prawdziwą przyjemność. Kiedy odkładałam ją na półkę, po przeczytaniu "dziennej dawki" lektury, nie potrafiłam o niej zapomnieć. Spędzałam z tą książką całe dnie i dzięki temu przeczytałam ponad trzysta stron w niecały tydzień - co było dla mnie nie lada osiągnięciem. Nadal jestem z tego dumna, mimo, że poprawiałam ten rekord już wiele, wiele razy.
Od tamtej pory zaczęłam chętniej czytać szkolne lektury i sięgać do biblioteczki mojej mamy. Jej kolekcja osiągnęła liczbę około trzystu książek. Często pytałam ją, dlaczego je kupowała, odpowiedź brzmiała: "bo sprawiało mi to przyjemność". Jakże doskonale ją teraz rozumiem.
Jako gimnazjalistka zaczęłam kolekcjonować książki. No i oczywiście czytać. Budżet na ich kupowanie mam raczej skromny, bo uczęszczam do szkoły z internatem, więc większość kieszonkowego przeznaczam na bilety PKP czy autobusowe lub najpotrzebniejsze wydatki związane ze szkołą. Dlatego staram się dobierać takie książki, które warto jest przeczytać i po odłożeniu ich na półkę pozostawiają w umyśle zgliszcza, jak po przejściu huraganu.
Ja, jako dziesięciolatka dostałam w tym "pakiecie" coś jeszcze. Coś bardzo wyjątkowego, co chyba raz na zawsze mnie zmieniło. Książkoholizm. Chyba najzdrowsze uzależnienie, jakie znam.
Będąc w podstawówce, czytanie książek było dla mnie najnudniejszym i najbardziej absurdalnym zajęciem. Bezsensownym zapełnianiem nudy, która gnębiła mnie podczas wakacji. Nie miałam koleżanek, z którymi mogłam się umawiać i bawić, bo był to czas, kiedy wolały towarzystwo modnie ubranych, bogatych i ładnych dziewczyn. Ja nie należałam do żadnej z tych kategorii, więc wakacje spędzałam ze swoim młodszym rodzeństwem. Mama bardzo cierpliwie i roztropnie podsuwała mi pomysł wzięcia do ręki książki i "oderwania się od rzeczywistości", jak to często mówiła. Będąc już niemal zdesperowaną, sięgałam po lekturę, ale chwilowy zapał do czytania kończył się na kilku przeczytanych stronach. Jednym słowem - nie lubiłam czytać.
Wszystko zmieniła ta oto lektura:
Bardzo stary i zniszczony egzemplarz W pustyni i w puszczy, lektura szkolna, którą czytałam w piątej klasie. Były wtedy zimowe ferie. Polonistka zadała nam przeczytanie jej podczas tych dwóch tygodni laby. Jako ambitna uczennica nie miałam innego wyjścia, ba - nie znałam nawet innego sposobu (streszczenia nigdy nie były dla mnie rozwiązaniem, bo uważałam, że takie "pójście na skróty" może obrócić się przeciwko mnie), usiadłam więc i zaczęłam czytać. Każdego kolejnego dnia, kiedy zagłębiałam się w przygody Stasia i Nel zauważałam, że czytam coraz większe i dłuższe fragmenty i - co najważniejsze i najdziwniejsze - zaczęło sprawiać mi to przyjemność. Prawdziwą przyjemność. Kiedy odkładałam ją na półkę, po przeczytaniu "dziennej dawki" lektury, nie potrafiłam o niej zapomnieć. Spędzałam z tą książką całe dnie i dzięki temu przeczytałam ponad trzysta stron w niecały tydzień - co było dla mnie nie lada osiągnięciem. Nadal jestem z tego dumna, mimo, że poprawiałam ten rekord już wiele, wiele razy.
Od tamtej pory zaczęłam chętniej czytać szkolne lektury i sięgać do biblioteczki mojej mamy. Jej kolekcja osiągnęła liczbę około trzystu książek. Często pytałam ją, dlaczego je kupowała, odpowiedź brzmiała: "bo sprawiało mi to przyjemność". Jakże doskonale ją teraz rozumiem.
Jako gimnazjalistka zaczęłam kolekcjonować książki. No i oczywiście czytać. Budżet na ich kupowanie mam raczej skromny, bo uczęszczam do szkoły z internatem, więc większość kieszonkowego przeznaczam na bilety PKP czy autobusowe lub najpotrzebniejsze wydatki związane ze szkołą. Dlatego staram się dobierać takie książki, które warto jest przeczytać i po odłożeniu ich na półkę pozostawiają w umyśle zgliszcza, jak po przejściu huraganu.
Obecnie moja imponująca kolekcja,
40 książek czeka na swoje miejsce na regałach w moim nowym pokoju. Nie
jest to zawrotna i godna podziwu liczba, ale staram się systematycznie
ją powiększać. Już wkrótce kolejna perełka powinna dołączyć do
biblioteczki, o czym na pewno będziecie mogli tutaj przeczytać :)
Brak komentarzy: