Jeśli miał wcześniej jakieś imię, dziś go nie pamiętał.
Jeśli miał rodziców, nie potrafił ich sobie przypomnieć.
Jeśli się kiedyś narodził, nie miał pojęcia, kiedy to było.
Człowiek bez imienia. Człowiek z młotem w dłoni. Wataha krwiożerczych wilków pośród zamieci. Piorun, od którego pęka nieboskłon, i grzmot burzy w oddali.
Kim jest ten mężczyzna? Czy jest naprawdę, jak wielu wierzy, Thorem, bogiem piorunów i burzy? I czy przybył, by uratować świat, czy raczej? by go zniszczyć? 
                                                                                                          Lubimyczytac.pl
Od czasu, kiedy zachwycałam się Thorem - a było to na początku mojej przygody z ową książką, w mojej opinii o niej zmieniło się dosyć sporo; do mniej więcej 3/4 książki, fabuła była wciągająca i naprawdę chciało się wiedzieć, co dalej. Dopiero jak bohaterowie dotarli do Oesengardu, gdzie rozgrywały się decydujące dla całej tej historii wydarzenia, sprawy zaczęły się komplikować. I te związane z moim pojmowaniem i orientacją w treści, jak i chęci poznania dalszych losów Thora i jego rodziny.

Ostatnie rozdziały wieją wręcz nudą, jedynym wątkiem, który nie pozwalał mi odłożyć książkę przed doczytaniem ostatniej strony był wątek Urd  i jej niesamowitej (a dla mnie, niespodziewanej) przemiany. Okazała się zupełnie inną osobą od tej, za którą ja i Thor ją uważaliśmy. Opisy ostatecznej bitwy i każdych wcześniejszych (których było sporo) różniły się praktycznie tym, że Thor ciskał większą ilością piorunów, zabijał bez cienia wyrzutów sumienia i na samym finiszu stał się w końcu w pełni bogiem. No i ten irytujący, za każdym razem "drżący z żądzy krwi" Mjølnir - był dla mnie lekką przesadą.
Dialogi... Dialogi pozostawiały wiele do życzenia, zwłaszcza między Thorem a Lokim. Po prostu... meh.. Naciągane, miejscami sztuczne, wymuszone, a wciąż śmiejący się z byle czego Loki, po prostu mnie wkurzał.
Opisy, które osobiście uwielbiam czytać, studiować i analizować, tutaj okazały się nieludzko i przesadnie rozbudowane. Szeroko opisywane elementy, które nic a nic nie wnosiły do treści - oprócz "rozpychania" jej w tak opasłe, ponad 800-stronicowe tomisko.
Końcówka książki tak bardzo mąciła mi w głowie, że sama już nie wiem, co tak naprawdę się tam działo. Dopiero z perspektywy kilku godzin po przeczytaniu i ochłonięciu (jeśli w ogóle było po czym...), docierały do mnie znaczenia poszczególnych wątków.
Niewątpliwie, moim ulubionym i chyba najlepszych dla mnie bohaterem, był Gryzak - srokaty wierzchowiec Thora. Jego zadziorny charakter zdecydowanie równa się mojemu, więc w tamtym świecie na pewno bylibyśmy doskonałym duetem.

Dzięki tej książce czegoś się jednak nauczyłam - nigdy, NIGDY nie oceniać książki po przeczytaniu kilku, kilkunastu, kilkudziesięciu czy nawet kilkuset - jeśli nie są to ostatnie - stron. Nigdy. Czasami tak naprawdę to, co świadczy o wartości książki, kryje się w ostatnich rozdziałach, zdaniach lub nawet pojedynczym słowie. Ja nieco się zawiodłam, więc przemyślę tę lekcję jeszcze raz i wyciągnę z niej odpowiednie konsekwencje.

Jeżeli chodzi o fantasy, ta pozycja zniechęciła mnie na tyle, by dać sobie spokój z tym gatunkiem spokój na dłuższy czas.

3/10

Tytuł: Thor
Autor: Wolfgang Hohlbein
Wydawnictwo: Telbit
Okładka: miękka
liczba stron: 860

Brak komentarzy: